Przejdź do treści

Joanna Gąsiorowska z Certyfikatem Ambasadora Polskiego Rękodzieła Kampanii HANDMADE YOU(TH) AMBASSADORS

Mieszka na obrzeżach małego miasta, blisko natury. Jest rękodzielnikiem i nauczycielem plastyki, w swojej pracy z dziećmi bardzo nastawia się na wykorzystywaniem treści z arteterapii, którą również ukończyła. Stara się stopniowo zmieniać obraz „plastyki” w świadomości szkolnej – z przedmiotu, na którym obowiązkiem jest oddać prace – do przygody z odkrywaniem własnego potencjału twórczego, który często ma charakter terapeutyczny i wspomagający rozwój. Poza tym jest rękodzielniczką z umysłu, ciała i duszy i właściwie to nie potrafi określić siebie jakimkolwiek innym słowem.

Od jak dawna towarzyszy Ci w życiu pasja do tworzenia?

Historia mej miłości do kamieni sięga czasów, gdy jeszcze siedząc na krześle moje stopy ledwo dotykały ziemi. Mieszkałam w przepięknej miejscowości na Mazowszu – Sułocin Towarzystwo. Dom rodzinny stoi nieopodal lasu, przez który płynie czysty, zimny strumień.

Rodzice często zabierali mnie tam na spacery, a gdy byłam większa i samodzielna – spędzałam w lesie całe godziny, dla mnie las to sacrum. Od kiedy pamiętam, najpiękniejszymi przedmiotami na świecie jawiły mi się te iskrzące się  kamyki w strumieniu. Zbierałam oczywiście wszystkie, ile tylko zdołałam udźwignąć i przynieść do domu. Nadawałam im imiona, były moimi najważniejszymi zabawkami i przyjaciółmi. Moi rodzice na szczęście znosili cierpliwie moją pasję, ba – nawet sami wyszukiwali dla mnie co ciekawsze okazy.

Pamiętam pierwszy krzemień z dziurką, który znalazła moja mama. Oczywiście – z racji tego, że można było go powiesić na sznurku – nosiłam go na szyi dzielnie, choć był dość ciężki, sznurek wpijał się w szyję a przy bieganiu obijał skutecznie policzki i nos. Wygoda swoistego naszyjnika nie miała wtedy znaczenia – miałam swój pierwszy „klejnot”.

Z czasem zaczęłam kombinować – co zrobić, by nosić inne. W garażu taty, który był królestwem możliwości i zasobów, było zawsze mnóstwo drutów miedzianych. Znajomi przywozili dla mnie cewki z silników, żebym mogła pozyskiwać różne grubości. Tak w wieku ok. 12 lat tworzyłam biżuterię z kamieni i miedzi  w technice wire – wrapping, oczywiście nie wiedząc, że taka oficjalna nazwa funkcjonuje.

Potem była przerwa na przygodę z rysunkiem, malarstwem, rzeźbą. Skończyłam studia zawodowe związane z nauczaniem plastyki, gdzie mieliśmy zajęcia z wielu dziedzin.  Dziesięć lat temu wróciłam do dziecięcej pasji, i postanowiłam na poważnie tworzyć biżuterię. Skończyłam krótki kurs tworzenia biżuterii witrażowej, co dało mi wiedzę o materiałach oraz o wybarwianiu.

Jakiś czas później przyszedł pomysł na wykorzystanie blachy miedzianej, odkrywałam cierpliwie możliwości kształtowania, okupując naukę poważnymi uszkodzeniami palców a okazało się, że istnieje technika zwana repuserstwem, i że są do tego odpowiednie punce a nie krótkie śruby zeszlifowane na różne kształty. Odkrywanie możliwości jest cudowną podróżą, w pewnym momencie jednak przychodzi czas na rzetelne opanowanie zasad, by tworzyć zgodnie ze sztuką.

Czy projekty realizujesz w oparciu o zaplanowane decyzje, czy też raczej efekty końcowe bywają kwestią nagłego pomysłu, chwili, impulsu, niespodziewanej inspiracji?

Podstawą opowieści zawsze jest kamień. Najlepiej, gdy mogę go kupić bezpośrednio, oglądając na żywo albo po prostu – znaleźć pod nogami. Najpierw kwestia techniczna- analizuję jego strukturę, by wyczuć na co będę mogła sobie pozwolić, gdzie mogę rozbudować opowieść, gdzie mogę rozgrzać bardziej a gdzie muszę  być bardzo subtelna. One są trochę jak żywe, delikatne stworzenia – niewłaściwy ruch i można zrobić im krzywdę. Dopiero po tej części mogę pozwolić sobie na konstruowanie historii.


Inspiruję się często bezpośrednio naturą, jej doskonałymi kształtami i nieprzebraną bazą form, ale również wykorzystuję symbole związane z legendami, wierzeniami z różnych kultur i zakątków świata – dla mnie to nieoceniona skarbnica wiedzy o świecie i o nas samych. Pomysły często budzą mnie w nocy i nie ma sensu żadna próba ignorancji – mój umysł nie zaśnie, póki nie skonstruuję całej wizualizacji łącznie z planem etapów pracy, analizą potrzebnych materiałów i narzędzi.

Potem siadam w pracowni przy biurku i często praca podąży w zupełnie innym kierunku, ale to już nie ma znaczenia. W tej technice, by wytworzyć  bardziej złożoną opowieść – można sobie pozwolić na poryw na etapie wizualizacji w umyśle, czy w rysunku – natomiast gdy przystępuję do pracy – tu muszę po kolei trzymać się planu, by nie niszczyć palnikiem czegoś, co już wcześniej przylutowałam.

Na szczęście już z biegiem lat i doświadczeniem – praktycznie takich niespodzianek już nie ma a żmudny etap planowania to tak naprawdę teraz kilka minut analizy.


Inspiracje są wszędzie, na wyciągnięcie ręki, kwestia tylko, czy jesteśmy na to otwarci. Częstym motywem są u mnie ćmy – one po prostu fizycznie mi towarzyszą przez całe lato, kiedy to warsztat przenoszę na stolik pod domem i pracuję przy lampce wieczorami. Siada taka piękna istota na stacji lutowniczej a ja próbuję o niej opowiedzieć światu, osadzając jej obraz na kamieniu.

Czy najbliżsi podzielają Twoją pasję i uczestniczą w jakimś stopniu w Twojej twórczości?

Otwartość na szaleństwo twórcze była w moim rodzinnym domu sprawą zupełnie naturalną – tato rzeźbił w drewnie i pięknie rysował. Mama wspierała go w tym zawsze i dzielnie, choć dziś patrząc z perspektywy dorosłej osoby – jestem świadoma, jak ciężko jest być partnerem twórcy. Nie zazdroszczę mojemu mężowi, któremu – chciał, czy nie – podporządkowałam życie pod swoją pasję.

Na początku mojej poważnej drogi rękodzielnika miewałam momenty rezygnacji i rozpaczy -to on cierpliwie przynosił narzędzia i materiały z kosza na śmieci powrotem do domu, za co jestem mu ogromnie wdzięczna. Z czasem sam zajął się kowalstwem. Nasze wyjazdy to festiwale, z których czerpię inspiracje a urlop – to okoliczny plener organizowany przez fantastycznych ludzi wspierających twórców.

Dzieci  wpisały się w ten świat w sposób zupełnie naturalny, jakby setki rezydujących w domu minerałów było najnormalniejszym na świecie zjawiskiem a miedziane blachy i druty o różnym przekroju to podstawowe wyposażenie każdego domostwa. Syn wybrał kowalstwo, ale córka już nawleka kamienne koraliki i kształtuje miękkie druty.

Mam to szczęście mieć wspaniałych przyjaciół, którzy mnie wspierają na każdym kroku, są przy mnie w każdej chwili słabości i radości, również dzięki nim jestem w tym punkcie życia, w którym jestem, bo pokazali mi magię życia, wspierali w budowaniu odwagi.

Oczywiście również wszyscy tworzą, w różnych technikach. Wymieniamy się wiedzą i doświadczeniami, ubogacając nawzajem swoje warsztaty i osobowość. Uważam, że każdy człowiek ma w sobie energię twórczą, tylko niestety nasza współczesna kultura jeszcze często kaleczy i blokuje młodego twórcę już na etapie dzieciństwa.

Jak oceniasz branżę rękodzielniczą w Polsce? Wiele młodych osób zastanawia się o pójściu Twoją drogą, marzy o własnej marce, uznaniu, rozpoznawalności, jednak muszą też zmierzyć się z różnymi przeszkodami. Co może być Twoim zdaniem najtrudniejsze na początku i stanowić dla nich największe wyzwanie?

Myślę, że na początku najtrudniejszym zadaniem jest utrzymanie wytrwałości w dążeniu do doskonalenia warsztatu. Zupełnie naturalne jest w nas to, że na etapie pomysłu, pierwszych prób mamy w sobie wiele zapału – to jest związane z radością odkrywania możliwości w danej dziedzinie, ale również to radość z odkrywania siebie.

Jednak w pewnym momencie przychodzi pierwszy mur, blokada  w postaci oceny. Znamy to wszyscy ze szkoły, ale ten element hamujący dokładnie w taki sam sposób działa w momencie rozwijania warsztatu. To, że potencjalni klienci (a czasem nawet bliscy) bywają bezwzględni w ocenie – to jest zjawisko wręcz normalne, z tym trzeba się liczyć, ale można się na to dobrze przygotować. Istotnym elementem jest zdrowe poczucie własnej wartości oraz wsparcie, jeśli nie w bliskich to w innych twórcach.

Tego etapu spadku hormonu szczęścia, gdy przechodzimy z etapu planowania i pierwszych prób do konkretnego doszlifowania techniki – trzeba być świadomym.

Nauczyłam się słuchać krytyki bardzo uważnie (oczywiście mam na myśli konstruktywną ocenę), mimo złoszczącego się ego – warto spojrzeć na swoją pracę oczami krytykanta, by wyłapać, gdzie trzeba poprawić, dopracować. Elementem blokującym często są również finanse. Wyposażenie warsztatu w narzędzia to często ogromne nakłady. U mnie to był początkowo element bardzo dominujący i za tą lekcję również jestem światu wdzięczna, że przyszło mi lutować delikatne, ażurowe ozdoby lutownicą oporową z grotem grubszym od kciuka.

Od początku przyświecała mi zasada zasłyszana od fotografa: „Amatorowi potrzebny jest sprzęt, profesjonaliście pieniądze a mistrzowi światło”. Nie mając sprzętu i pieniędzy, szybko musiałam dojść do poziomu, w którym wystarczało symboliczne zagęszczenie eteru na kształt pilnika, który kiedyś prawdopodobnie był szorstki. Uważałam dzielnie, że nadmiar na początku zablokuje kreatywność.

Warto o tym pamiętać i zamiast marudzić, że na coś nas nie stać – zachować wdzięczność za to, co już jest i nauczyć się w pełni i kreatywnie wykorzystywać. Reszta z czasem i z wytrwałością przyjdzie.  Bardzo łatwo zgubić się oglądając prace innych twórców- gdy twórca jeszcze nie czuje się zbyt pewnie – może się zniechęcić, co więcej – może stracić indywidualność i oryginalność, sugerując się dziełami innych. 

Czasem oglądam je, gdy popadam w zbytni samozachwyt, by zrozumieć, jak daleko jestem i podnieść sobie poprzeczkę.
Pracując nie myślę tak naprawdę ani o uznaniu, ani o marce czy rozpoznawalności – moim priorytetem jest szczerość przekazu, radość tworzenia, poczucie spełnienia. Największą dla mnie wartością i nagrodą jest zadowolenie odbiorcy – czy to klienta, czy obserwatora. Jeśli moja praca przynosi radość obu stronom – to ma sens.

A jeśli staje się inspiracją dla innych- i zaczynają sami działać twórczo – to czuję, że wypełniam najważniejszy cel mojego życia.
Reszta profitów – jeśli moja praca jest ich warta – to przyjdą.

Czy Twoim zdaniem rękodzieło wykorzystywane jest w otaczającym Cię środowisku  w wystarczającym stopniu, jako płaszczyzna do różnego rodzaju inicjatyw społecznych, jako element integracji międzypokoleniowej, pozaformalnej edukacji, podkreślenia tradycji, odkrywania wspólnej kulturowej przestrzeni? Czy też warto w tym obszarze zrobić więcej, promując je i upowszechniając wartości, które niesie?

Uważam, że twórczość jest dla nas zupełnie naturalnym elementem życia i funkcjonowanie w oderwaniu od tej  aktywności rani osobowość. Moje zdanie wynika zarówno z doświadczeń z pracy z uczniami jak i z wiedzy zdobytej na studiach z arteterapii.

Jakiekolwiek działanie twórcze, w które zdołamy się zaangażować, uruchamia niewerbalną część umysłu, wyłącza poczucie upływającego czasu a odsunięcie „gadającej” i analizującej części mózgu przynosi same korzyści – od rozluźnienia spiętych stresem mięśni do nabrania dystansu do świata.

Uruchamia się cały system wewnętrznych nagród i samospełnienia – co jest wyzwalające i w naturalny sposób uzdrawiające. Obserwując miejsce, jakie zajmuje rękodzieło w Polsce, jak zmieniała się jego rola w perspektywie choćby tych ostatnich lat, uważam, że mamy ogromny postęp. Oczywiście są regiony, gdzie tradycje sztuki ludowej są bardzo osadzone w społeczności a techniki i motywy są zarówno zachowywane w kształcie tradycyjnym jak i twórcy pozwalają im ewoluować i osadzać się w nowoczesności. I to jest fantastyczne. Ośrodki kultury wszędzie jeszcze do niedawna działały prężnie, oferując coraz to bardziej różnorodne warsztaty.

Oferta takiego spędzania czasu jest coraz bogatsza i skierowana do każdej kategorii wiekowej. To ogromna wartość. Często dzieci chwaląc się swoimi dziełami opowiadają nie o tym, jakich farb użyli, ale o tym, że pomagała babcia/dziadek/mama/tata, że spędzili razem czas a babcia opowiadała historie rodzinne, tata wyciągnął najlepsze narzędzia i pozwolił użyć, że było wspaniałe.

Musimy dbać o wzrost świadomości przewagi wartości  procesu twórczego oraz wspólnie spędzonego czasu nad dotychczasowo utartymi symbolami obfitości w postaci bezrefleksyjnej konsumpcji dóbr.

To rozwijanie części twórczej w osobowości sprawia, że człowiek już nie tylko dotyka, ale odczuwa, nie tylko słyszy, ale słucha, nie tylko widzi – ale przeżywa. Uważność w odczuwaniu hamuje bezmyślny pęd do ciągłego szukania coraz to nowszych doznań, gdzie łatwo się zgubić w konstelacji pragnień i w końcu przestać czuć satysfakcję ze wszystkiego.

Niestety jeszcze wiele osób prowadzących instytucje zupełnie nie rozumie wagi już samego procesu działania u najmłodszych twórców, nastawiając się na konkursy plastyczne, niszczą w ten sposób swobodne działanie dziecka poprzez zbyt wczesne wprowadzanie rywalizacji na tym jakże delikatnym polu.

Ja w tym często pośrednio uczestniczę, ale nie ukrywam, jak bardzo boli mnie arteterapeuta w środku.  

Organizujmy warsztaty, plenery, wspólną zabawę twórczą – ale nie konkursy plastyczne dla dzieci, które w ostatecznym rachunku więcej przynoszą szkody, niż pożytku.
Rękodzieło wraca na festyny i jarmarki w całej Polsce. Co prawda jeszcze są miejsca, w których organizatorzy imprez nie dbają o zapewnienie przeciwwagi dla fabrycznych klonów, ale jest ich coraz mniej, jeszcze nie wszyscy są świadomi, jakim wspaniałym narzędziem integracji i tworzenia kulturowej przestrzeni jest rękodzieło.

Prowadziłam niegdyś warsztaty na jednym z takich imprez w moim mieście – nigdy nie zapomnę tatusiów prezentujących z dumą kolorowe, brokatowe naszyjniki z jednorożcami i ten błysk w oczach: „Córka zrobiła”. Ot wydaje się z zewnątrz nic nie znaczący gest, nawet zabawny, ale gdy wejdziemy w temat budowania relacji – mamy narzędzie warte podboju kosmosu.

W kwestii zarobku na wytworach rąk jeszcze pozostaje kwestia ceny- niestety stereotyp tego, że coś jest ręcznie wykonane, czyli powinno być tańsze – pokutuje miejscami, ale z drugiej strony mamy światowy trend podkreślania swojej indywidualności- myślę, że hołdowanie masowej produkcji przedmiotów również w naturalny sposób stopnieje.

Moda ulicy zmienia się w stronę poszukiwań oryginalności w stylu, więc ta machina już zrobi swoje.

Gdzie można znaleźć Twoje prace?

Mam swoją stronę na Facebooku, którą niegdyś, za czasów nieśmiałości nazwałam pseudonimem, dziś już jej nazwa zawiera imię i nazwisko:

Anahata Joanna Gąsiorowska – www.facebook.com/anahata.rekodzielo

Moje prace pojawiają się również na wystawach organizowanych przez CKISZ w Sierpcu oraz przez Zagrodę pod Lipami w Zglenicach Budy. Zapraszam serdecznie.

1 komentarz do “Joanna Gąsiorowska z Certyfikatem Ambasadora Polskiego Rękodzieła Kampanii HANDMADE YOU(TH) AMBASSADORS”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Social media & sharing icons powered by UltimatelySocial
Facebook
Facebook